Zjarawszy uprzednio ryja (delikatnie i na smak - to mus podkreślić od razu odbiorcy owej minirecenzji) wybrałem się na tą produkcję całkiem na sportowo - nie nastrajawszy się opiniami lub odczuciami żywionymi do poprzednich filmów Vegi. W kinie zastałem dobry klimat: Śladowa ilość wieśniackich żartów (tu fajnie zbalansowane minimum), które jednak wśród dobrze zrobionych scen nie rzucały się w oczy i współgrały z w miarę spójnym malunkiem. Postać Oli i Piotra zrobione i zagrane elegancko. Parę kwestii w związku z nimi - z widocznych powodów rozbudowanych i poruszonych - więc nieporuszonych tutaj. Uwierzcie mi...
dużo wyłapie... jednak ten film dobrze tańczył na mojej rurze i przez to zajebiście przypadł mi do gust. Nawet podczas wyłapywania. Głównie podczas... Wg. mnie spełnia on rolę filmu akcji wystarczająco (w coponiektórych przypadkach możliwe, że nawet psychologicznego). Pomimo paru irytujących, nie lepiących się motywów (sposoby zawodników... nożyk...) oglądało mi się to zacnie. O...
Raczej sie nie zjarales tylko kwasa brałeś. Film tragedia, niektóre postacie są w ogóle niepotrzebnie, jak Kożuchowska czy Grabowski. O Shturze lepiej zapomnieć. Film gowniany jak wszystkie dzieła Vegi. A ta recenzja jest taka jak dzielo, które opisuje: nie nadająca się czytac, płytkę i zrozumiała tylko dla autora
I już wiemy, że jaranie przed seansem winduje ocenę, przez podniesienie jej do potęgi 3. To "dzieło" zasługuje na max. 2 gwiazdki. A końcówka to żenada.